Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Frostgrave. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Frostgrave. Pokaż wszystkie posty

sobota, 22 lipca 2017

Ulterior Motives - recenzja dodatku do Frostgrave

Witam serdecznie

Dzisiaj krótka recenzja ostatniego oficjalnego dodatku do Frostgrave, a mianowicie Ulterior Motives czyli kart z misjami. Ulterior Motives to zestaw 40 kart, na których podane są zadania i wyzwania dla magów i ich grup, które Gracze mogą za obopólna zgoda wylosować na początku rozgrywki. Do zestawu dołączone sa także dwie karty z zasadami i wyjaśnieniami odnośnie nowych możliwości i sposobu wykorzystania. Z pośród 40 kart 13 z nich są kartami odkrytymi, a 27 to sekretne zadania dla magów. 

Od strony mechaniki gry karty ingerują w zasady na kilka sposobów. Po pierwsze jeden ze skarbów kładzionych na stole powinien znajdować się w jego centrum lub najbliżej jak to możliwe, po drugie Gracze układają tylko po dwa skarby zamiast zwyczajowych trzech (trzecim jest skarb znajdujący się na karcie), po trzecie Gracze muszą wystawić swoich wojowników maksymalnie 1" od swojej krawędzi stołu i po czwarte czarodzieje otrzymują tylko 40 pkt doświadczenia zamiast zwyczajowych 50 pkt za wyniesienie skarbu. Karty motywów wprowadzają nowe elementy terenowe do gry, które są niejako objectivami do zadań dla magów. Elementami tymi są Arcane Disc, Gateway, Pit, Runic Stone, Sarcophagus, Statue, Trapdoor i Zombie. Każda sekretna karta motywu posiada oprócz standardowego opisu zadania dodatkowe elementy, które mają utrudnić odgadnięcie celu zadania przeciwnikowi. Przykładowo Graz wylosował kartę motywu pt. The Transporter. Według opisu elementem głównym zadania jest Magiczny Krąg, ale oprócz niego Gracz umieszcza również na stole Statuę i Kamień Runiczny. W ten sposób przeciwnik nie wie co jest celem naszego zadania i jeśli chciałby nam przerwać jego wykonanie musiałby obstawić aż trzy elementy terenowe swoimi modelami. Rozwiązanie ciekawe aczkolwiek wg mnie ma jedną wadę, ale o tym na koniec. Dodatkową zasadą jest to, że elementy muszą być umieszczone co najmniej w połowie odległości stołu od własnej krawędzi startowej. Zadania są naprawdę zróżnicowane i w miarę ciekawie zaprojektowane. Z tego co zrozumiałem zadania aktywne są tylko dla nas; dla przeciwnika przykładowo wystawiona przez nas statua będzie tylko statuą. Nie wiem jak ten fakt odnosi się do Zombie, które niejako po wystawieniu zachowuje się jak potwór według zasad podręcznika.

Od strony technicznej karty prezentują się naprawdę dobrze. Wydrukowane na tekturze pokroju kart do karcianek mają rozmiar wg tej nomenklatury bodajże oversized, innymi słowy są mniej więcej 1,5x większe. Na kartach nie ma żadnych ilustracji oprócz klimatycznego tła starego pergaminu, a cały zestaw zapakowany jest w niewielkie pudełko.

Głównym minusem według mnie, o którym wspomniałem wcześniej, jest fakt, że wszystkie elementy rozstawia Gracz przed wystawieniem swoich modeli. Wydaje mi się, że wszystkie dodatkowe elementy terenowe powinny być wystawiane przez przeciwnika po wystawieniu bandy, a to dlatego, że raczej oczywistym jest, iż Gracz będzie chciał dostać się do swojego głównego zadania jak najkrótszą drogą, a więc wystawi swoje modele w najbliższej odległości do niego. W ten sposób przeciwnik może łatwo poznać, który z elementów jest tym głównym. Jeśli natomiast to przeciwnik będzie wystawiał dla nas elementy z zadania nie będzie wiedział, który z nich jest naszym głównym zadaniem, a fakt, że nasza banda będzie już na stole uniemożliwi nam szybkie i łatwe dotarcie do celu. Nie wiem czy takie było zamierzenie autora, czy jest to niedopatrzenie, ale mnie średnio przypadł do gustu ten pomysł. Oczywiście można korzystać z zasad z kart, ale w ten sposób ułatwiamy życie przeciwnikowi, a jeśli tak to równie dobrze można by umieści tylko jeden element terenu zamiast trzech aby zmylić przeciwnika.

Ogólnie karty są całkiem miłym dodatkiem do gry i mogę śmiało polecić je każdemu jako urozmaicenie rozgrywek. Jak sam autor wspomina zachęca Graczy do tworzenia swoich własnych kart co nie powinno być przesadnie trudne. Oceniam zestaw jako solidny produkt, który na pewno przyda się podczas gier w Mroźnym Mieście Felstad.


Na dzisiaj to tyle
Pozdrawiam
Thomas

środa, 5 lipca 2017

FrostCrew - kusznik Wilhelm

Witam serdecznie

Dzisiaj kolejny najemnik z bandy Gragna Siewcy, a mianowicie kusznik Wilhelm. To ostatni z tria, które przedstawiłem w poprzednich wpisach. Na początek jak zwykle zapraszam do lektury krótkiej historii:

 Hi 
Today another mercenary from Gragan the Reaper band, crossbowman Wilhelm. Below short history (in polish only), and after that few photos of my figure. Enjoy :) 

                     Wilhelm podobnie jak jego dwaj towarzysze jest weteranem. Chociaż urodził się wiele wiosen temu jest jednak wciąż pełen wigoru i ma doskonałe oko. Dlatego tez właśnie zaciągając się do armii imperialnej został skierowany do kompanii strzeleckiej. W latach swojej młodości Wilhelm często chodził polować do lasu razem ze swoim ojcem. Od razu zauważył, że strzelanie do ruchomego celu przychodziło mu znacznie łatwiej niż innym; doskonale potrafił przewidzieć gdzie będzie zwierzyna jeszcze zanim ta pojawiła się przed jego oczami, potrafił ocenić odległość i szybkość ofiary. Rzadko zdarzało się, że wracając z polowania w jego torbach było pusto. Wtedy też upodobał sobie kuszę, broń znacznie cięższą, ale skuteczniejszą. Wilhelm często powiadał, że woli strzelić raz, ale porządnie. I tak też właśnie robił. Prawdopodobnie jego życie nie różniłoby się wiele od życia jego przyjaciół z rodzinnej wioski, gdyby nie tragiczne wydarzenie podczas jednego z polowań. Mianowicie podczas jednej z eskapad wraz z ojcem, tuż po upolowaniu młodego jelenia jego ojciec został zaatakowany przez grupę zwierzoludzi. Mutanci całkowicie zaskoczyli ojca Wilhelma gdy ten poszedł po upolowaną zwierzynę. Wilhelm w milczeniu przyglądał się jak jego ojciec walczy o swoje życie podczas ataku zwierzoludzi. Wiedział, że nie zdąży przeładować broni tyle razy ilu było przeciwników. Zanim pomyślał co ma zrobić było już po wszystkim. Ciało jego ojca zalegało na leśnym runie, a rechot mutantów którzy go zabili i zabrali jelenia jeszcze przez jakiś czas docierał do uszu młodego chłopaka. Wilhelm ze łzami w oczach podniósł ciało ojca po czym wrócił do wioski. Tuż po jego pogrzebie postanowił opuścić rodzinne sioło i zaciągnąć się do armii imperatora. Następnego dnia zbierając swój dobytek wyruszył w drogę.
                         Po dotarciu do miejskich koszar i zapisaniu się do armii został zakwaterowany w barakach dla przyszłych strzelców. Szybko zdał sobie sprawę, że większość jego nowych kompanów miała nieprzeciętne umiejętności strzeleckie. Chociaż konkurencja była wysoka Wilhelm należał do czołówki w swojej kompanii strzeleckiej. Lata polowań i treningów w wiosce przyniosły rezultaty. Potrafił na ponad sto metrów trafić w sam środek tarczy strzeleckiej, a trafianie do celów ruchomych przychodziło mu z zadziwiającą łatowścią. Jego instruktorzy nie mogli wyjść z podziwu i wróżyli mu szybką karierę w kręgach strzeleckich. Zaproponowali mu również dołączenie do elitarnej jednostki strzelców wyborowych. Ta niewielka jednostka posługiwała się mocniejszą wersją kuszy stosowanej przez oddziały kuszników i była lepiej wyposażona. Wilhelm długo myślał nad dołączeniem do strzelców wyborowych. Z jednej strony nie chciał opuszczać kompanów z którymi zdążył się już lepiej poznać po kilku miesiącach szkolenia, przyzwyczaił się również do swojej broni poznając jej wady i zalety na wylot. Z drugiej strony elitarna jednostka imperialnych strzelców wyborowych to nie było byle co. Począwszy od większego żołdu, przez lepsze i nowsze uzbrojenie, a na towarzystwie dziewek kończąc dawało do myślenia. Postanowił jednak zostać wierny kompanom i przełożonym, a także swojej broni i pozostał w oddziałach kuszników.
                          Czas szkolenia, wiecznych treningów i musztry dobiegł wreszcie końca. Wilhelm wraz z innymi kusznikami nie cieszyli się jednak zbyt długim spokojem gdyż niedługo potem nadszedł rozkaz szybkiego zgrupowania i wymarszu. Jak dowiedział się od sierżanta, który był ich bezpośrednim przełożonym, wielka armia zwierzoludzi nadciągała od strony lasów zagrażając okolicznym miasteczkom i wsiom. Szybko lecz sprawnie przeprowadzone zgrupowanie wojska imperatora wkrótce opuściło miejskie koszary i oddziały wszelakiej maści czym prędzej pomaszerowały w kierunku, z którego nadciągała wroga siła. W miarę zbliżania się do pola bitwy już z oddali dało się słyszeć zawodzenie i ryki ogromnej ilości zwierzoludzi. Prawie natychmiast w głowie Wilhelma pojawiła się scena śmierci jego ojca. Doskonale pamiętał całą sytuację, która teraz powróciła z całą siłą wbijając się w umysł mężczyzny. Wilhelm ocknął się po chwili zadumy stwierdzając, iż ma spocone dłonie. Z gniewem i odrazą spojrzał w kierunku pierwszych mutantów wyłaniających się zza ściany lasu i obiecał sobie, że zabije ich tylu zdoła nawet kosztem swojego życia.
                     Walka potoczyła się całkiem szybko. Jego kompania została skierowana na lewą flankę nieco na przód aby jak najefektowniej razić przeciwników ostrzałem. Kusznicy z racji wystrzeliwania pocisków po płaskim torze lotu musieli być umieszczeni na przodzie, aby skutecznie wykorzystywać swoje oręże. Kompania Wilhelma zajmując wyznaczone przez sierżanta miejsce szybko rozwinęła swoje szyki w szeroką dwuszeregową niemalże tyralierę po czym rozpoczęła ostrzał. Podczas gdy pierwszy rząd kuszników przymierzał się do strzału i wypuszczał bełty, drugi rząd w tym samym czasie ładował swoje kusze. Wszystko szło sprawnie, a Wilhelm zdołał zabić przynajmniej siedmiu zwierzoludzi, gdy nagle większa grupa mutantów odłączyła się od głównej walki i w dzikim pędzie ruszyła na kompanię kuszników. Widząc nadciągające kłopoty sierżant wydał odpowiednie rozkazy do odwrotu i przegrupowania się licząc, że piechota imperialna przyjdzie im z pomocą. Tak też się stało jednak dowodzący armią generał zbyt późno został poinformowany o pułapce w jaką wpadła kompania kusznicza. Wysłane na pomoc oddziały piechoty rozgromiły zwierzoludzi, którzy dopadli już pierwszych kuszników zadając im straszliwe straty. Niestety strzelcy nie byli zbyt sprawni w walce wręcz i wielu z nich padło ofiarą mutantów. Wilhelm jako jeden z nielicznych zdołał umknąć przed dzikim atakiem i teraz wraz z ocalałymi kompanami wracał na miejsce skąd dalej prowadzili skuteczny ostrzał przetrzebionej teraz armii zwierzoludzi.
                           Wkrótce walka dobiegła końca, a szybko pierzchający mutanci niknęli pomiędzy drzewami lasu, z którego wyszli. Zmęczony częstym przeładowywaniem kuszy i ciężko oddychający teraz Wilhelm rozejrzał się po pobojowisku. Nie tak wyobrażał sobie walkę i rozpościerający się teraz przed nim widok śmierci z całym impetem uderzył w mężczyznę. W głębi duszy kusznik cieszył się, że posłał do piachu co najmniej dwudziestu mutantów. Wraz z innymi ruszył teraz w kierunku pobojowiska by po chwili dotrzeć do miejsca gdzie na początku walki stała jego kompania. Pośród zabitych Wilhelm dostrzegł swojego sierżanta. Stary strzelec leżał teraz na mokrej od krwi trawie wciąż dzierżąc swoją broń. Z ogromnej rany na szyi zadanej zapewne szponami sączyła się resztka krwi. Wilhelm uklęknął przy ciele sierżanta w milczeniu odmawiając krótką modlitwę za dzielnego żołnierza. Po chwili mężczyzna podniósł wzrok wyżej dostrzegając po swojej prawej stronie stojącego samotnie piechociarza, który przyglądał się i jemu. Nieco dalej od niego stał kolejny maruder, tym razem halabardnik, który najwyraźniej jak pozostali zdumiony był intensywnością walki i tym, że jeszcze żyje. Cała trójka wymieniła spojrzenia, w których zawarte było zarówno zadowolenie z przeżycia jak i zrozumienie stratą kompanów.
                     Tego samego wieczoru podczas pospiesznie przygotowanego obozu podczas wieczerzy Wilhelm poszukiwał miejsca do spokojnego zjedzenia posiłku. Przechodząc pomiędzy stołami przy, których siedzieli przechwalający się i lekko juz podpici żołnierze dostrzegł stół przy którym siedziało dwoje mężczyzn. Po podejściu bliżej Wilhelm dostrzegł, że byli nimi żołnierze widziani tuż po walce na polu bitwy. Halabardnik i piechociarz w milczeniu spojrzeli na niego kiedy ten dosiadł się do nich. Chociaż wszyscy wiedzieli, że przeżyli to samo nie wiedzieli jeszcze, że staną się bliskimi kompanami.Tego właśnie wieczoru Wilhelm poznał Rodericka i Percy'ego.
                            Kilka lat później stojąc wraz ze swoimi przyjaciółmi w cieniu słupa ogłoszeniowego Wilhelm poprawiał swieżo nabyty ekwipunek. Stara dobra kusza spoczywała w jego rękach, a nowa zbroja idealnie leżała na ciele. Po chwili mężczyzna zerknął na ogłoszenie trzymane i czytane teraz przez Percy'ego. Dość enigmatycznie napisana notka mówiła o chęci zatrudnienia ochroniarzy podczas wędrówki do Mroźnego Miasta, Felstad. Na samym spodzie pergaminu Wilhelm dostrzegł imię i nazwisko jej autora. Był nim Herr Albert Kapsner...

 Figurka to standardowy multipart z boxa Frostgrave Soldiers więc nie ma się tutaj nad czym rozwodzić. Skórzany pancerz, kusza, stalowy hełm i kołczan z bełtami na udzie, ot cała filozofia. Zapraszam do oglądania fotek oraz komentowania:

Figure itself is multipart from Frostgrave Soldiers box so there is nothing special about it. Leather armor, crossbow, stell helmet and quiver for bolts and thats it.  Ejnoy few photos and leave any comments if you like:







Na dzisiaj to tyle
Pozdrawiam
Thomas

piątek, 23 czerwca 2017

FrostCrew - łowca skarbów Roderick

Witam serdecznie

Dzisiaj pora na kolejnego najemnika z bandy Gragana Siewcy, a mianowicie łowcę skarbów Rodericka. Na początek zapraszam do lektury krótkiej historii.

Hi everyone
Today presentation of another  mercenary in Gragan the Reaper band, namely treasure hunter Roderick. Below short history of our character (in polish only).


                Roderick, jak Percy i Wilhelm, to weteran. Po opuszczeniu rodzinnej wioski szybko zaciągnął się do imperialnej armii marząc o sławie i bogactwach. Teraz jako weteran i w zasadzie emeryt wie, że miał dużo szczęścia, że dożył do tego aż mógł opuścić armię. Podobnie jak u innych także dla Rodericka zaskoczeniem i zderzeniem z rzeczywistością były pierwsze chwile od przekroczenia bram miejskich baraków i stania się rekrutem, a następnie żołnierzem. Ciężkie treningi odbywały się codziennie, musztra i nadzorujący ją wiecznie wrzeszczący sierżant stały się nieodłącznym elementem każdego dnia. ROderick od samego początku trzymał się z boku. Nieco nieśmiały i małomówny trzymał się w wolnych chwilach z boku podglądając ćwiczących żołnierzy. Dni treningów mijały, a Roderick stawał się coraz lepszym żołnierzem. Jego ulubionym orężem stał się miecz i trzymany w drugiej ręce lewak. Podczas treningów z innymi rekrutami często korzystał z podpatrzonych u starszych kadetów sztuczek i z własnych pomysłów, aby skutecznie i szybko obezwładnić przeciwnika. Nie przysparzał tym sobie przyjaciół, ale nie obchodziło go to. Wiedział, że prędzej czy później nauka przyda się w praktyce. Chłopak nie musiał długo na to czekać.

                Po oficjalnym zaprzysiężeniu stał się małym trybikiem w ogromnej maszynie imperialnej armii. Dość szybko został przeniesiony do nowej kompanii wraz z innymi, aby zostać wysłanym do pierwszej swojej walki przeciwko zwierzoludziom, których to armia została zauważona w lasach. Początkowe podniecenie zbliżającą się walką i adrenalina buzująca w żyłach szybko zostały ostudzone widokiem jaki jego kompania zastała po dotarciu na pole walki. Pierwsze jednostki armii imperialnej już zwarły się z wrogiem i nie wszystko szło dobrze dla żołnierzy. Przeważające siły wroga szybko otoczyły imperialnych żołnierzy i gdyby nie przybycie nowych jednostek równie szybko zmiotłyby je z pola walki. Roderick z szeroko otwartymi oczami przypatrywał się mutantom walczącym przed nim na ogromnej polanie. Zwierzoludzie w większości pokryci futrem krzyczeli i wymachiwali bronią na lewo i prawo. W końcu kompania Rodericka otrzymała rozkaz wsparcia lewej flanki, gdzie sytuacja wyglądała na najgorszą. Początkowo w zwarciu, później w nieco luźniejszym szyku żołnierze ruszyli w kierunku zwierzoludzi. Sytuacja potoczyła się błyskawicznie. Nagle zza pierwszych szeregów mutantów w górę, na kozich nogach, wyskoczyli mutanci którzy wyglądali niczym skrzyżowanie człowieka z kozą. Jeden z nich poszybował wprost na Rodericka i gdyby nie szybka decyzja o uniku również i jego ciało spoczęło by na placu boju. Ścierając się z mutantem mężczyzna atakował najlepiej jak umiał i w głębi duszy cieszył się, że przykładał się do treningów. Walka chociaż niezbyt długa była zażarta i bardzo krwawa. Wciąż napływające posiłki armii szybko wspomogły walących żołnierzy i wkrótce niedobitki mutantów uciekały w popłochy w stronę lasu skąd nadeszli. Ranny lekko w rękę Roderick stał teraz pomiędzy poległymi żołnierzami i trupami zwierzoludzi rozglądając się wokoło. Nad polaną zebrały się pierwsze kruki krążące wysoko na niebie czekając aby zacząć pożywiać się truchłami poległych. Po prawej kilkadziesiąt metrów od mężczyzny dostrzegł on samotnego halabardnika, który podobnie jak Roderick stał teraz i ślepo rozglądał się po polu bitwy jakby niedowierzając temu co właśnie się stało i swemu szczęściu, że jeszcze żyje. Po lewej stronie Roderick dostrzegł kolejnego marudera. Tym razem był to jednak kusznik, który opierając się na swojej strzeleckiej broni pochylał się nad poległym towarzyszem. Kusznik podniósł głowę i jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Rodericka. Obydwoje wiedzieli, że mieli wiele szczęścia, że przeżyli.

                 Tego samego wieczoru w pospiesznie przygotowanym obozie podczas wieczerzy Roderick w poszukiwaniu miejsca gdzie może usiąść dostrzegł widzianego wcześniej halabardnika jak sam siedział przy jednym ze stołów i spożywał posiłek. Mężczyzna zdecydował się dosiąść do nieznajomego. Idąc w jego kierunku dotarło do niego jak wiele stołów było pustych. Tego dnia wielu mężczyzn poniosło śmierć na polu bitwy. Roderick dosiadł się do nieznajomego halabardnika bez słowa rozpoczynając jedzenie. Chwilę po nim do stołu dosiadł się kolejny z żołnierzy. Tym razem był to widziany wcześniej kusznik. Wszyscy mężczyźni wymienili ze sobą spojrzenia jednak żaden z nich nie odezwał się podczas posiłku. Wiedzieli, że nie ma potrzeby. Wszyscy przeżyli tego dnia to samo. Stracili przyjaciół, niemal stracili swoje życie. Słowa nie były potrzebne.

                  Tego wieczoru Roderick poznał Percy’ego i Wilhelma. Nie wiedział jeszcze, ale wszyscy trzej mieli stać się przyjaciółmi, którzy po opuszczeniu armii mieli zostać najemnikami. Kilka lat później stojąc w cieniu słupa ogłoszeniowego wyekwipowany i uzbrojony Roderick spoglądał na trzymane przez Percy’ego ogłoszenie. Na jego końcu dostrzegł nic nie znaczące na razie dla niego nazwisko – Herr Albert Kapsner…
 Oto króka historia łowcy skarbów. Sama figurka to połączenie częsci z boxa Frostgrave Soldiers z częściami z boxa Foot Sergeants firmy Fireforge Games. Korpus, nogi i głowa to części Fireforge, natomiast ręce, plecak i lina to bitsy z Frostgrave. Częsci pasują do siebie idealnie więc śmiało można łączyć oba boxy ze sobą (i nie tylko te dwa boxy). Poniżej kilka fotek Rodericka.


The figure itself is mix of parts which came from two boxes - Fireforge Games Foot Sergeant and Frostgrave Soldiers. Body, legs and head come from Fireforge, hands, backpack and rope from Frostgrave box. All bits fit perfectly to each other so you can mix them freely. Below few pictures of Roderick.









Na dzisiaj to tyle.

Pozdrawiam

Thomas

sobota, 10 czerwca 2017

FrostCrew - piechociarz Percy


Witam serdecznie

Dzisiaj prezentacja kolejnego z najemników grupy Gragana. Tym razem jest to piechociarz halabardnik Percy. Zapraszam do lektury krótkiej historii:

Hi everyone

Today I'm going to present to you another mercenary from Gragan's group. This time it's infantryman halberdman Percy.

                             Percy to weteran. Pochodzący z niewielkiego miasteczka mężczyzna urodził się ponad pół wieku temu. Będąc młodym chłopakiem pomagał rodzicom w gospodarstwie rolnym, jednak kiedy tylko stał się pełnoletni postanowił, podobnie jak jego brat, dołączyć do imperialnej armii. Początkowo jego historia  z wojskiem nie układała się po jego myśli. Chłopak wyobrażał sobie przygodę z armią jako pełną epickich bitew usłanych skarbami i dziewkami rzucającymi się na ramiona zwycięskim żołnierzom. Rzeczywistość szybko jednak uderzyła go z całą mocą zaraz po przestąpieniu progów miejskich baraków kiedy to wszyscy jemu podobni młodzi mężczyźni obdzierani byli z godności i dóbr, które przynieśli ze sobą przez sierżantów wiecznie wrzeszczących na wszystko i wszystkich dookoła. Początkowe miesiące jego szkolenia były istną katorgą. Sam Percy myślał, że praca na roli zahartowała go na tyle, że był w stanie znieść sporo. Mylił się i to bardzo. Przydzielony do jego kompani kapral i sierżant nie dawali taryfy ulgowej nikomu. Codzienna musztra, wieczne treningi z bronią oraz wykłady o strategii i taktyce szybko zbrzydły każdemu z kadetów. Każdy z nich szkolił się w posługiwaniu przynajmniej dwoma rodzajami broni chociaż częstą praktyką było dawanie kadetom do wyboru czym chcą walczyć. Ponieważ Percy nigdy nie czuł się oswojony z bronią strzelecką postanowił poświęcić swoje szkolenie na posługiwaniem się mieczem i halabardą. Zwłaszcza ta druga broń przypadła mu do gustu tym bardziej, że jej wielkość i sposób trzymania po części przypominała kosę, którą posługiwał się w domu. Mężczyzna sumiennie ćwiczył wszystkie znane sposoby walki owym orężem. Nawet sierżant zauważył jego przykładanie się do treningów i nierzadko zdarzało się, że pozwalał młodemu kadetowi na ćwiczenie ze starszymi, bardziej doświadczonymi kolegami. W końcu, po kilku miesiącach morderczego szkolenia, przyszedł czas na oficjalne zaprzysiężenie do armii imperatora. Wszyscy, którzy zdołali przetrwać cały ten okres bardzo cieszyli się już na sam widok mundurów, które zostały im wręczone wraz z pancerzem, na którym odciśnięte było imperialne godło. Tym oto sposobem Percy został żołnierzem piechociarzem.
                      Chwile spokoju po zaprzysiężeniu nie trwały jednak długo. Percy wraz z innymi zostali dość szybko powołani do służby. Kiedy do imperatora dotarły wieści o dość licznej armii zwierzoludzi, ten szybko powołał nowe jednostki i wysłał je do walki. Tym oto sposobem Percy znalazł się pośród setek sobie podobnych młodych mężczyzn maszerujących do walki z wrogiem. Pierwsza potyczka bardzo szybko uświadomiła żołnierzowi, że epicka walka, skarby i dziewki to tylko mrzonki. Percy po walce uświadomił sobie, że wojna to jedynie chaos, zło i nieszczęście. Stojąc na placu boju tępym wzrokiem rozglądał się po martwych żołnierzach, zwierzoludziach i lamentujących kobietach, które podróżowały razem z wojskiem w taborze zaopatrzeniowym chcąc być blisko swych mężów i synów. Teraz płacząc tuliły swoich bliskich, którzy polegli. Wszechobecna śmierć i zapach krwi na stałe utkwiły w umyśle mężczyzny, który w ciągu jednego dnia stał się weteranem. Wiedział, że jedynie świetnemu wyszkoleniu zawdzięcza to, że jeszcze żyje. I chociaż siły wroga zostały rozgromione, widok po bitwie jeszcze długo pojawiał się przed oczami mężczyzny. Po powrocie do koszar ci, którzy zostali z jego oddziału zostali przeniesieni do nowych jednostek. Percy nie był już pewny czy dobrze postąpił wstępując w szeregi armii i niejednokrotnie tęsknił za młodzieńczymi latami spędzonymi w gospodarstwie. Kilkukrotnie udało mu się również wymienić listami ze swoim bratem, który podobnie jak on był żołnierzem imperialnej armii.
                    Lata mijały, a Percy z bitwy na bitwę stawał się coraz lepszym żołnierzem. Z każdą walką zbierał pochwały i szacunek przełożonych, którzy widzieli w nim świetnego wojownika. Mężczyzna wiedział jednak, że nadejdzie moment kiedy będzie musiał odejść z wojska. Podczas wielu bitew zaprzyjaźnił się z dwoma innymi żołnierzami, z którymi lubił spędzać czas popijając piwo w kantynie. Umówił się z nimi, że po odejściu z wojska będą trzymać się razem wynajmując swe umiejętności. W końcu nadeszła chwila kiedy doświadczony już wiekiem Percy i inni opuścili szeregi armii. Percy, Roderick i Wilhelm postanowili wprowadzić w życie swój wieloletni plan. Po odebraniu zaległego żołdu udali się do kowala i płatnerza aby ci przygotowali im odpowiednie wyposażenie. Niedługo potem trójka mężczyzn wyposażona i zaopatrzona wyruszyła w kierunku miasta Holmfirth. Tam na placu targowym jak inni najemni żołnierze skierowali się ku słupom ogłoszeniowym aby znaleźć dobrą ofertę pracy. Dość szybko natrafili na enigmatycznie napisane ogłoszenie o zatrudnieniu ochroniarzy podczas wędrówki do mroźnego miasta Felstad. Wymieniając spojrzenia z innymi i widząc przyzwolenie Percy zerwał ogłoszenie. Jeszcze raz czytając szybko odnalazł adres kontaktowy i nazwisko zleceniodawcy. Był nim Herr Albert Kapsner…


Jak widać historia zaczyna się zagęszczać :)  Figurka to ponownie multipart z pierwszego dużego boxa jaki ukazał się do Frostgrave, a więc nic wyszukanego. Piechociarz uzbrojony jest w halabardę i przyodziany w skórzany pancerz. Poniżej kilka fotek:

Figure itself is multipart miniature from the first big box of miniatures dedicated to Frostgrave (Frostgrave Soldiers) so as you can see its nothing fancy :) Infantryman is armed with halberd and equipped with leather armour. Below few photos:







Na dzisiaj to tyle
Pozdrawiam
Thomas






sobota, 3 czerwca 2017

FrostCrew - złodziej Walcott

Witam serdecznie

Dzisiaj kolejna postać z drużyny najemników mojego nekromanty, a mianowicie złodziej. Na początek jak zwykle krótka historia postaci, a więc zapraszam do lektury.

                             Walcott urodził się w niewielkim miasteczku portowym leżącym przy głównym trakcie wodnym, który niegdyś zaopatrywał największe miasta w tym Felstad. Początkowo pracując jako doker zauważył, że znacznie większe pieniądze można zarobić na nieco mniej legalnych przedsięwzięciach takich jak przewóz kontrabandy czy też ukrywanie nielegalnego towaru dla przemytników w miejskich magazynach. Z biegiem czasu Walcott postanowił jednak zarabiać na siebie, a nie do kieszeni swoich szefów. Wciąż oficjalnie będąc dokerem miał praktycznie nieograniczony dostęp do magazynów i znajdujących się w nich towarów. Wiedział gdzie przechowywane są najbardziej wartościowe dobra i z czasem zaczął okradać zarówno przewoźników jak i swoich byłych już szefów. Nie trwało długo jak lokalni mafiozi dowiedzieli się o zaradnym złodziejaszku i postanowili go ukarać w znany wszem i wobec sposób. Tylko fakt, że Wolcott został ostrzeżony przez znajomego dokera o planowanej na niego zasadzce spowodował, że uszedł z życiem. Nie mając zbyt wiele czasu na ogarnięcie swoich spraw prawie za bezcen odsprzedał posiadane przez siebie fanty i w nocy opuścił miasto obiecując sobie, że nigdy do niego nie wróci.
                            Podróżując traktem często zatrzymywał się w przydrożnych zajadach i gospodach okradając napotkanych gości. Wiedząc, że nigdzie nie może zagrzać miejsca na dłużej po kilku dniach opuszczał przybytek i kierował się dalej do następnego wynajmując dyliżanse czy też podróżując pieszo. W końcu trakt zawiódł go do Holmfirth, miasta które było zdecydowanie większe niż to w którym się wychował. Mężczyzna postanowił, że tutaj zatrzyma się na dłużej i szybko znalazł odpowiednie lokum, z którego mógł spokojnie robić złodziejskie wypady. Lata mijały, a fama Walcotta rosła w półświatku Holmfirth. Często wynajmowali go lokalni mafiozi do wykonania mokrej roboty, nierzadko wynajmował swe złodziejskie talenty mieszkańcom, którzy byli w potrzebie. Z biegiem lat Walcott zaczął popełniać jednak coraz więcej błędów. Kilka razy ledwo co umknął straży portowej gdy chciał dostać się do magazynu, także psy strzegące nie dawały mu taryfy ulgowej i często dostawał zadyszki uciekając przed czworonogami. Walcott najzwyczajniej w świecie zaczął się starzeć. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę jednak wciąż brakowało mu tego jednego razu, tego jednego skoku życia, którym mógłby zasłynąć i za który byłby podziwiany. Pewnej nocy uznał, że szczęście uśmiechnęło się do niego kiedy pośród ciemnych uliczek natknął się na znajome twarze. Bracia Bolo i Lolo, z którymi niejednokrotnie pracował w przeszłości właśnie wracali z kolejnej misji, na którą zostali wysłani przez swojego pracodawcę Gragana. Po krótkiej rozmowie okazało się, że Gragan planuje w niedalekiej przyszłości podróż do Mroźnego Miasta gdzie jak miał nadzieję zdobędzie liczne ukryte skarby. Takiej okazji Walcott nie mógł przepuścić. Wiedział, że w Felstad, mieście które od lat jest zamarzniętym grobowcem, znajdzie skarby które będzie mógł zachować dla siebie.  Postanowił pójść z braćmi do ich szefa i przedstawić swoją kandydaturę na pracownika. Niedługo potem razem z braćmi zaczął wykonywać zlecenie dla nekromanty stając się kolejnym najemnikiem w jego wciąż rosnącej grupie.



Oto krótka historia Walcotta, złodzieja w średnim wieku, który postanowił przyłączyć się do nekromanty Gragana Siewcy. Figurka to multipart z pierwszego dużego boxa figurek jaki ukazał się do Frostgrave.  Złodziej uzbrojony jest jedynie w sztylet, ale nadrabia ruchliwością. Barwy dobierałem pod kątem uniwersalności i ponieważ są dosyć ciemne pasują całkiem fajnie do grupy nekromanty.

Above is short story (in polish only unfortunately) about Walcott, middle aged thief, who decided to join necromancer Gragan The Reaper. Figure itself is multipart miniature from the first big box of miniatures dedicated to Frostgrave (Frostgrave Soldiers). Thief is armed only in dagger but fortunately catch up in movement. I choose colors to be as universal as possible and since they are quite dark they fit necromancers 'posse' quite well.









Na dzisiaj to tyle.
Pozdrawiam
Thomas



sobota, 27 maja 2017

FrostCrew - dwoje zbirów - Bolo i Lolo

Witam serdecznie

Przed wami kolejna prezentacja moich figurek do Frostgrave. Dzisiaj na tapecie mięso armatnie czyli zbiry. Liczba mnoga ponieważ dzisiaj zaprezentuję dwójkę swoich zbirów, a dokładniej braci Bola i Lola. Na początek krótka historia, a więc zapraszam do lektury.

              Bolo i Lolo pochodzą z małej wioski leżącej niedaleko Felstad. Od młodzieńczych lat wpadali w kłopoty przyprawiając swoich rodziców o wiele siwych włosów. W końcu postanowili opuścić rodzinne strony i przez kilka lat wałęsali się po okolicznych lasach napadając na niewielkie karawany czy też kupców jadących sprzedać swoje towary. W koncu trafili na celownik lokalnego możnowładcy, który postanowił walczyć z rosnącą ilością napadów na podróżnych. W ten sposób bracia przyłączyli się do większej grupy banitów podobnych sobie aby móc lepiej bronić się przed cesarskimi żołnierzami. Kolejnych kilka lat zleciało braciom na ukrywaniu się przed pościgiem. W końcu postanowili zmienić otoczenie i odłączyli się od grupy podążając na południe w kierunku jednego z większych miast, a mianowicie Holmfirth. Początkowo zamieszkując w przydrożnych karczmach na gościńcu miasta w końcu zdecydowali się na miejskie otoczenie. Nie chcąc ryzykować rozpoznania przez strażników miasta z listów gończych, które myśleli że zostały za nimi wystawione zaszyli się w mroczniejszej części miasta. Szybko rozeznali się w okolicznych zwyczajach i rozpoczęli działalność przestępczą. Początkowo  zajmowali się wywoływaniem  bójek w karczmach i okradaniem nieprzytomnych gości, ale dość szybko przerzucili się na włamania do magazynów i wymuszanie haraczy od miejskich kupców. Pewnego razu na ich drodze, w jednej z ciemnych alejek, stanął tajemniczy mężczyzna przyodziany w czarne szaty. Nieco zdziwieni, że ów mężczyzna nie ucieka na ich widok czekali na rozwój wydarzeń. Mężczyzną tym okazał się początkujący czarodziej Gragan Stentz. Stentz od razu wyjaśnił w czym rzecz i zaproponował braciom pracę w postaci zaopatrywania go w świeże zwłoki oraz części szkieletów z okolicznych cmentarzy. Oferta łatwych i szybkich pieniędzy, a także myśl, że wszystko co znajdą w grobach stanie się ich władnością sprawiła, że bracia przystali na propozycję nekromanty i jako jedni z pierwszych zasilili szeregi jego rosnącej grupy najemników.

Oto krótka historia braci Bola i Lola. Poniżej kilka fotek figurek przedstawiających opisanych wyżej najemników. Figurki to miniaturki z pierwszego dużego boxa figurek dedykowanych do systemu. Jedynie ręce trzymające topór i łańcuch pochodzą z figurek do WFB jeśli się nie mylę.












Na dzisiaj to tyle

Pozdrawiam
Thomas

piątek, 19 maja 2017

FrostCrew - uczeń czarodzieja Albert Kapsner

Witam

Dzisiaj kolejna historia przedstawiająca drugą najważniejszą postać w grach Frostgrave czyli uczeń maga. Zapraszam do krótkiej lektury.


            Albert Kapsner urodził się w Stanlow, niewielkim miasteczku leżącym na wschód od Felstad, miejsca które z czasem otrzymało miano Mroźnego Miasta. Rodzice Alberta byli uczciwie pracującymi ludźmi, ojciec był rzeźnikiem, matka szwaczką. Stanlow nie było miejscem ważnym na mapie świata, w którym krzyżowały się główne szlaki handlowe, nie miało dostępu do morza, góry znajdowały się dużo dalej na wschód, a jedyna rzeka płynąca niedaleko miasteczka była zbyt mała i nieistotna aby wykorzystać ją do handlu rzecznego. Młody Albert po ukończeniu szkoły zaczął pracę u swego ojca. To właśnie podczas pracy w zakładzie Albert zainteresował się  anatomią. Obserwując od małego pracę ojca, a w końcu samemu uczestnicząc w uboju i skórowaniu dostarczanych zwierząt zaczął fascynować się budową żywych organizmów i przeznaczeniem poszczególnych organów. Z biegiem czasu bez problemu nauczył się zadawać szybką śmierć zwierzętom i sprawnie posługiwać się rzeźnickim nożem. Często po pracy spędzał czas w miejscowej bibliotece, która pomimo tego, że nie była zaopatrzona tak dobrze jak te z większych miast to oferowała podstawowe woluminy i księgi poświęcone anatomii, budowie ciała oraz medycynie. Ojciec Alberta widząc, że jego syn coraz więcej czasu spędzał na czytaniu książek aniżeli w zakładzie udzielił synowi pozwolenia na zapisanie się do szkoły w Holmfirth mając nadzieję, że Albert wyuczy się do zawodu lekarza. Losy chłopaka miały jednak potoczyć się zupełnie inaczej…
                   Po dotarciu do Holmfirth i zapisaniu się do szkoły medycznej Albert musiał znaleźć pracę, aby móc opłacić czynsz za wynajmowane mieszkanie. Zupełnie przypadkowo trafił na dom pogrzebowy kiedy to zgubił drogę z pobliskiej biblioteki i skręcił w nie tę uliczkę. Widząc wiszące ogłoszenie zatrzymał się i zastanowił przez chwilę. Anatomia i tajemnice ludzkiego ciała pociągały go coraz bardziej, a gdzie indziej jak nie w domu pogrzebowym miałby okazję uczestniczyć w przygotowaniu ciał umarłych do pochówku. Widząc nadarzającą się okazję od razu wszedł do środka oferując swoje usługi w ramach pomocnika. W ten oto sposób został zatrudniony. Przez kolejne tygodnie zaraz po zakończeniu zajęć pędził do pracy uczestnicząc w przygotowaniach do pogrzebów. Balsamowanie ciał, poznawanie urządzeń i metod posługiwania się nimi, obserwowanie zwyczajów i obrządków stało się normą dla Alberta. Z każdym nowym zleceniem poznawał zakamarki ludzkiego ciała coraz dokładniej. Z każdego dnia pracy robił notatki rysując oraz opisując to co robił, a po powrocie do domu porównywał swoje obserwacje z wiadomościami zapisanymi w książkach medycznych ze szkoły. Wtedy też właśnie w głowie Alberta zaczęła kiełkować myśl co by było, gdy móc ożywiać ciało umarłego zamiast chować je do grobu. Podczas kilku zajęć nieśmiało wypytywał nauczycieli o to zagadnienie jednak żaden z nich nie potrafił czy też nie chciał udzielić wyczerpujących informacji. Kilkoro z nich odesłało nawet młodego Kapsnera do wydziału teologii aby tam mógł zapytać kapłanów o to samo zagadnienie. W owym czasie nikt nie zwrócił uwagi na to, w jakim kierunku zaczął podążać Albert Kapsner.
                     Pewnego razu, kiedy to chłopak przebywał w bibliotece, w jego ręce trafiła rozprawa kapłana boga śmierci na temat ożywiania umarłych. Pośród wielu mocno teologicznych i czysto religijnych tez kapłan nawoływał do pozostawienia umarłych w wiecznym śnie, jednak zwracał uwagę również na to, że szkoły magii, które z religią miały niewiele wspólnego mogły w jawny sposób naruszać wieczny spokój i przerywać podróż duszy człowieka do siedziby boga śmierci.  Właśnie od tego momentu Albert zaczął poświęcać więcej uwagi magii i jej wykorzystaniu w swojej pracy. Zaciekawiony tezami przedstawionymi w książce zapisał się na wykłady magów dla młodych adeptów chcących po ukończeniu uczelni zapisać się do Collegium Magicum na pobliskim uniwersytecie i z zaciekawieniem wsłuchiwał się w praktyczne wykorzystanie magii. Niedługo potem zupełnie przypadkowo w jego ręce wpadła księga poświęcona alchemii. Pośród tekstu Albert znalazł rozdział poświęcony tworzeniu golemów i ożywianiu ich za pomocą prostych zaklęć. Kolejne kilka tygodni młody Kapsner poświęcał na studiowanie wykorzystania alchemii do ożywiania martwych przedmiotów i tworzenia z nich golemów. Pewnego wieczoru z ogromną radością stwierdził, że drewniana lalka anatomiczna, którą uczniowie wykorzystywali podczas zajęć z anatomii zaczęła się delikatnie poruszać kiedy to Albert zainkanotwał proste, przykładowe zaklęcie znajdujące się na stronach księgi. Nie spodziewając się takiego sukcesu szybko przerwał jego działanie i odłożył księgę na półkę. Tej nocy długo nie mógł zasnąć…
                    Podczas kolejnych miesięcy Kapsner animował kolejne golemy. Drewniane, metalowe, gliniane. Wszystkie próby zakończyły się sukcesami co upewniało tylko Alberta w tym co robi. Pewnego razu próbując wyciągnąć spod szafy upuszczone pióro trafił na szkielet myszy. Nie namyślając się długo położył go przed sobą składając najlepiej jak umiał i połączył małe kości gliną. Po skończonej pracy po raz kolejny zainkantował znane sobie zaklęcie i z nieukrywaną radością stwierdził, że szkielet myszy podniósł się z blatu biurka i zaczął poruszać się niemrawo po powierzchni. Nieco niezgrabnie z minuty na minutę resztki gryzonia nabierały wprawy w ruchu. W pewnej chwili szkielet zeskoczył na ziemię i gubiąc jedną łapę uciekł pod szafę skąd został wydobyty. W głowie chłopaka zaczęła kiełkować myśl. A co gdyby spróbować ożywić ludzki szkielet, ale zamiast gliny wiążącej kości potraktować ciało niczym spoiwo? Z tą myślą Kapsner położył się spać. W ciągu kolejnych dni Albert zastanawiał się nad stworzeniem golema z ludzkiego ciała i jak miałby tego dokonać. Próba ożywienia zwłok w zakładzie pogrzebowym odpadała. Właściciel mógł w każdej chwili sprawdzić jak Albert radzi sobie z pracą i na pewno nie byłby zadowolony widząc co ten wyczynia. Szkoła wraz z dostarczonymi ciałami do badań również odpadała z oczywistych względów. W pewnej chwili chłopaki wpadła do głowy jedyna możliwość: cmentarz. Tego dnia Albert z niecierpliwością wyczekiwał zakończenia pracy, po czym szybko wrócił do domu aby przygotować się do nocnego wypadu na miejską nekropolię. Grubo po północy opuścił mieszkanie i z ukrytą pod długim płaszczem łopatą cicho przemykał wśród cieni w kierunku cmentarza. O tej godzinie na ulicach było niewielu mieszkańców. Po dotarciu na miejsce chłopak skrył się za niewielkim murkiem obserwując okolicę. Z naprzeciwka nadchodziły tylko dwie osoby. Pech chciał, że skierowały się one do wejścia na cmentarz. Albert już miał zrezygnować ze swego planu kiedy coś przykuło jego uwagę. Jedna z postaci, które weszły na teren nekropolii zaczęła inkantować. Kapsner był tego pewien. Delikatne ruchy rękami, ledwo słyszalne zwrotki zaklęcia i nagle druga z postaci upadła tuż obok świeżo rozkopanego grobu. Albert dokładnie widział, że ciało było już częściowo rozłożone. Szybko połączył wskazówki. Słyszał o zakazanej magii nekromancji, ale nigdy nie spodziewał się, że będzie świadkiem jej zastosowania. Skupiając się ponownie na pierwszej z postaci dostrzegł jak mężczyzna w średnim wieku zdjął płaszcz z kapturem z leżącego na ziemi ciała i uśmiechając się pod nosem ruszył w kierunku wyjścia. Albert postanowił śledzić nieznajomego nie wiedząc, że wkrótce ich ścieżki miały się skrzyżować…

*     *     *

Oto krótka historia Alberta Kapsnera. Podobnie jak w przypadku maga figurka to dedykowana miniaturka z blistra startowego. Pomalowałem go również praktycznie identycznie jak na zdjęciu z blisterka ponieważ malowanie firmowe bardzo mi się podoba. Czyste i schludne. Poniżej kilka fotek mojej miniaturki:







Na dzisiaj to tyle
Pozdrawiam
Thomas